Się wyjaśniam
No dobra, nie ma dwóch zdań. Wyjaśnienia się Wam należą, jak psu miśki. To się wyjaśniam.
Bo wtedy, gdy pisałam ten nieszczęsny pierwszy artykuł, to był to właśnie mój pierwszy artykuł i pierwsze zadanie i pierwszy dzień pracy. I w ogóle wszystko było pierwsze, a ja się stresowałam jak na pierwszej randce, albo bardziej. A jak się stresuję, to dużo mówię. To znaczy, ja zawsze dużo mówię, ale wtedy to jeszcze bardziej dużo mówię, a że nie miałam wtedy do kogo bardziej dużo mówić, to pisałam i nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że piszę to co pisałam. A jak napisałam, to wysłałam. No właśnie... tylko nie do Marty, jak powinnam, a od razu na bloga. I o tym też nie wiedziałam. Pół godziny później, Marta dzwoni do mnie wkurzona z pytaniem, gdzie jest artykuł, który miałam jej wysłać, a ja jej na to, że przecież wysłałam. A ona mi na to, że nie. A ja jej na to, że tak. A ona mi na to, że nie ma. A ja jej na to, że to nie wiem, bo przecież pamiętam, jak pisałam to w tym programie, który mi pokazała i minutę przed czasem jeszcze klinknęłam "Opublikuj" i poszło.
- Coooo???? - noo, krzyknęła tak, że słyszałam ją nawet bez telefonu i wtedy do mnie dotarło- "Opublikuj", nie "Wyślij". Ma-Sa-Kra.
10 sekund później siedziałam u Marty, która, czytając świeżo opublikowany artykuł na blogu, zmieniała swoje kolory od bladego, poprzez zielony aż do czerwonego.
- Coś Ty narobiła? - wysyczała w końcu - Jak zobaczy to Piotr, to się wścieknie. Musimy to szybko odkręcić.
- Piotr??? - zapytałam
- Piotr. Mój szef, tzn. teraz już nasz szef albo jeszcze nasz szef, bo jak to zobaczy to nie wiem co będzie. Straszny szczególarz i perfekcjonista. Czepia się wszystkiego. Jak przeczyta te głupoty to po nas - Marta była przerażona
- ok, to może odpublikujmy to?- zaproponowałam naiwnie
- Jakbym tylko miała takie uprawnienia, to już dawno bym to zrobiła, ale... NIE MAM!- usłyszałam w odpowiedzi. - Wiem!- krzyknęła znowu (w ogóle dużo krzyczała)- Jakub!
- Jakub???
- Tak, Jakub. Zresztą teraz nieważne. Biegnij do niego. Drzwi na końcu korytarza. Powiedz mu, że Cię przysłałam i wyproś by nam pomógł.
No to pobiegłam. Korytarz, koniec korytarza, drzwi. Wszystko się zgadza. Pukam, nie czekam na zaproszenie, wchodzę. Tak, jest nasz zbawca - Jakub. Fryzura - Leonardo DiCaprio, wzrost- Harry Styles, oczy - Bradley Cooper, postura - Keanu Reeves, jeansy i casualowa koszula. Trochę starszy niż się spodziewałam, wyglądał na 35, może 38 lat. W sumie takie 7 na 10. Stał przy biurku i spoglądał w monitor. No to wbijam nabuzowana adrenaliną i zaczynam: że jestem tu nowa, że Marta mnie wysłała, że miałam napisać i że napisałam i że wysłałam, tylko nie tak jak miałam, bo od razu na bloga, zamiast do Marty i że to nienajlepszy tekst i jak Piotr to zobaczy to po nas i że jest naszą ostatnią deską nadziei i żeby jak tylko może najszybciej usunął ten cholerny artykuł z bloga. Jakub stał ze wzrokiem utkwionym we mnie, na wpół otwartymi ustami i tylko kiwał głową wypowiadając "yhy...yhy". Jakby UFO zobaczył, a to tylko ja.
- To co? Pomożesz nam? - zapytałam na końcu
- Yhy - usłyszałam w odpowiedzi
- Super! Masz u mnie duży słoik masła orzechowego. A tak w ogóle, Ilona jestem - powiedziałam na odchodne
- Piotr - przedstawił się Jakub
Nie, nie pomyliłam pokoi. Później okazało się, że to Piotr przyszedł z jakąś sprawą do Jakuba, a ten wyskoczył po coś do magazynu. Takim cudem zastałam samego Piotra w pokoju Jakuba. a Kubę - tego prawdziwego - minęłam na korytarzu.
W biurze Marty siedziałyśmy w milczeniu, czekając na stracenie. Pomyślałam, że fajnie się tu pracowało. Choć ten jeden dzień. Marta ze wzrokiem utkwionym w telefon czekała na wezwanie Piotra, ten jednak nie zadzwonił, a zjawił się u nas osobiście. Nie była to miła rozmowa. Piotr nie był może wściekły, ale na pewno rozgoryczony. Chyba z milion razy powtarzał jak ważny jest profesjonalizm i żeby zwracać uwagę na szczegóły i sprawdzać wszystko po 3 razy, nim się kliknie "wyślij" albo "opublikuj". Powiedział też, że nie będzie niczego usuwać, bo już dużo osób przeczytało "to coś"- jak to określił, za to ja - w ramach zadośćuczynienia- miałam na poniedziałek przygotować oficjalne przeprosiny i wytłumaczenie, które ukażą się tuż pod "tym czymś".
- Aha - dodał wychodząc - Nie lubię masła orzechowego, wolę Nutellę.
I takim oto sposobem część weekendu spędziłam na pisaniu, sprawdzaniu i poprawianiu przeprosin, które już pewnie czytałyście.
Ale to nie koniec historii. W czwartek Piotr poprosił mnie do siebie. Jak się okazało, mój pierwszy ARTYKUŁ (już nie "to coś") stał się tak poczytny i zdobył tyle pozytywnych komentarzy, że Piotr zgodził się (a właściwie to sam mnie o to poprosił, ale z grzeczności nie wspomnę o tym nikomu), bym pisała tak od siebie częściej. Mniej więcej raz w tygodniu, jeśli będę miała ochotę i wenę.
Fajnie, co nie?